Kim naprawdę jest Pan Jaczyński, o Trenerze Pawianów i romantycznym miłośniku modrzewi, czyli newsy z Zegrza!

cartoon-dragonfly

„Gapiłam się na owada z rozdziawioną buzią. Ważka pacnęła mnie skrzydłem i ponagliła spojrzeniem. Wskoczyłam, więc na jej grzbiet i o mało nie spadłam, bo owad błyskawicznie wystrzelił w powietrze. Srebrne skrzydełka furczały jak szalone.”

Maja Grzegołowska kl. VI

W czwartek na drugiej przerwie – praca uczennicy z języka polskiego

– Maju, podejdź tu do mnie ! – zawołała pani woźna, w czwartek na drugiej przerwie.
Westchnęłam ciężko i podeszłam do niej.
– Słucham. – powiedziałam bez entuzjazmu.
– Idź no dziecko do kotłowni po pana woźnego, bo ktoś znowu odkręcił haczyki w szatni. – poprosiła mnie pani woźna.
Schodziłam w dół do mrocznej kotłowni. To nie było ciekawe miejsce. W powietrzu wibrował dźwięk jakby dzwoneczków. Rozejrzałam się po ponurym pomieszczeniu – raczej nikogo tam nie było.
– Halo! Jest tu kto? Panie woźny!
Cisza. Woźnego raczej nie było, trudno, wracam. Nagle, na ścianie przede mną, pojawiły się drzwi. Jaśniały złoto w ciemności. Trochę się przestraszyłam. To raczej dziwne, takie nagłe zjawianie się drzwi, ale one jakby zapraszały mnie – pobłyskując przyjaźnie. Pełna emocji otworzyłam je i weszłam do środka. Ledwo przekroczyłam próg, drzwi zatrzasnęły się za moimi plecami.
Byłam…
– Właściwie gdzie ja jestem? – pomyślałam.
Stałam na leśnej polanie, zalanej słońcem i niewiarygodnie zielonej. Panowała niepokojąca cisza, nawet drzewa nie szemrały. Coś szarpało moją nogawkę, ale zanim spojrzałam w dół, pojawił się pan woźny. Był zaniepokojony i zdziwiony. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
– Szybko! – ponaglał – Biegnij! Musimy ukryć się w lesie.
Więc biegłam – ile sił w nogach, ale mijany krzak chwycił mnie gałęziami i wciągnął do swojego środka. Ostre ciernie szarpały koszulkę, a krzak warczał jak pies.
– Nie ruszaj się! – krzyknął woźny – To tylko pożeracz ubrań, nie jest groźny.
W sekundę rozpalił ognisko, a krzak zaskomlał i uciekł z rękawem mojej koszulki.
– To on! To on! Musimy go złapać zanim dobiegnie do rzeki! – krzyknął pan woźny.
Spojrzałam na ścieżkę i ujrzałam tam niewielkiego stworka z haczykowatym nosem, ściskającego w małej piąstce srebrny klucz. Ruszyliśmy w pogoń. Niestety, gdy byliśmy już przy brzegu, potworek płynął łódką śmiejąc się szyderczo.
– Zaraz! Chwileczkę! Co tu się dzieje?! Gdzie ja jestem?! O co tu chodzi?! – zapytałam.
Pan woźny spojrzał na mnie tak, jakby wcześniej mnie nie widział.
– Dziewczyno! Ja nie mam czasu! Odkąd Strażnik Porządku przeszedł na emeryturę, haczykowce wszystko kradną! Myślisz, że czemu pani Sokolnickiej nie ma?! Haczykowce ją porwały! A ja, Strażnik Kluczy, muszę nad tym zapanować! – i zamienił się w delfina.
Dał susa do wody, dogonił łódkę, zabrał klucz stworkowi, wrócił do mnie i przybrał ludzką postać. Podał mi klucz, a gdy tylko go dotknęłam – ten zniknął. Pan woźny otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz z wody wystrzeliła potworna macka, złapała go w pół i wciągnęła do rzeki.
– Uciekaj! Biegnij do drzwi! – krzyknął woźny, zanim znalazł się pod wodą.
Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę drzwi. Słyszałam, że coś mnie goni. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam co najmniej tuzin haczykowców. Raczej nie miały dobrych zamiarów. Nagle z drzewa zeskoczył…
– Pan Borkowski?! – zdziwiłam się. – Co pan tu robi?!
– Co ja tu robię?! – zdumiał się pan Borkowski. – Raczej co ty tu robisz?!
Chciałam powiedzieć, że nie mam pojęcia co tu robię, ale mój wychowawca zrobił wielkie oczy na widok ścigających mnie potworków.
– Iwona! Nie czekaj na mnie! Spotkamy się w nauczycielskim! – ryknął w przestrzeń, jednocześnie chowając mnie za sobą – Wskakuj na grzbiet. – dodał prawie szeptem i zamienił się w wielką ważkę.
Gapiłam się na owada z rozdziawioną buzią. Ważka pacnęła mnie skrzydłem i ponagliła spojrzeniem. Wskoczyłam, więc na jej grzbiet i o mało nie spadłam, bo owad błyskawicznie wystrzelił w powietrze. Srebrne skrzydełka furczały jak szalone.
– Co za jazda! Bardzo żwawa z pana ważka! – powiedziałam z podziwem, na co owad wyraźnie przyspieszył.
Pęd powietrza wyciskał łzy z oczu, więc zamknęłam powieki.
– Maju, jak dostałaś się do Narni? – zapytał pan Borkowski.
Byliśmy w szkolnej kotłowni.
– Bo pani woźna… – zaczęłam, ale przerwało mi pojawienie się pana woźnego.
Ociekał wodą i był jakiś taki wymięty – jakby lekko przeżuty.
– Andrzeju! – wysapał radośnie i wskazał na mnie. – Oto jest nasz nowy Strażnik Porządku.
I zaczęli mi gratulować. Coś tam mówili o wielkiej odpowiedzialności i ciężkiej pracy.
– Tak więc jesteś jedną z nas. – pan Borkowski patrzył na mnie z powagą.
– Nas? – zdziwiłam się. – To kto jeszcze…
– Och. – przerwał mi pan Borkowski. – Trochę nas jest. Ja jestem Opiekunem Drzew. Bardzo lubię modrzewie… – rozmarzył się lekko. – Pani Futyma natomiast to Nadworny Dostawca Miodu. Pewnie mówi do was pszczółki. Z przyzwyczajenia.
– Naprawdę? – zdumiałam się. – Kto jeszcze?
– Dowiesz się w odpowiednim czasie. – wtrącił pan woźny. – Najpierw musisz ukończyć szkolenie.
– No tak, – przyznał pan Borkowski. – Ale zdradzę ci jeszcze , że Wszechstronnym Trenerem pawianów w Narni jest pani Mariańska.
– Rozumiem. – ucieszyłam się. – To dlatego mówi do nas małpki.
– Z przyzwyczajenia. – uśmiechnął się pan Borkowski.
Ktoś zbiegał do kotłowni. Słychać było szybkie kroki na schodach i podśpiewywanie. Pojawił się pan Jaczyński. Zeskoczył z ostatnich kilku stopni i zamarł – bardzo zaskoczony naszym widokiem. Miał na sobie srebrną tunikę i buty ze smoczej skóry z cholewkami do połowy łydek. Nikt nie okazywał zdziwienia tym strojem, więc i ja postanowiłam się nie dziwić. Natomiast pan Jaczyński, aż uniósł brwi ze zdziwienia.
– Tomaszu – wyjaśnił pan Borkowski. – Oto nowy Strażnik Porządku. – i wskazał na mnie.
– Jak tak, to tak. – pan Jaczyński machnął ręką i pojawiły się złote drzwi. – Gratuluję. – powiedział otwierając je. – Teraz idę na trening. Przyjdź na długiej przerwie, pokażę ci, co robi w Narni pan Cebo. Tylko uważaj na wilki i jelenie – dodał i zamknął za sobą drzwi, które natychmiast zniknęły.
Pan woźny popatrzył w sufit, pokiwał się na boki, a potem do przodu i do tyłu.
– Pan Cebo jest Trenerem Elfów. – rzucił od niechcenia.
Wzięłam głęboki oddech, żeby ochłonąć.
– No nie… – wyjąkałam. – Czy to znaczy, że pan Jaczyński jest…
– Tak. – przerwał mi pan Borkowski ostrym tonem. – Ale on o tym nie wie, więc mu nie mów.

Wszechstronny Trener Pawianów